czwartek, 10 lipca 2014

Javert: część 6.

Javert obudził się, słysząc dźwięk budzika. Z niemałym zaskoczeniem spostrzegł, że leży w łóżku sam. Początkowo pomyślał, że Valerie wyszła do łazienki, ale zauważył, że w pomieszczeniu nie świeci się światło. Rozejrzał się wokół. Nigdzie nie było rzeczy należących do Valerie. Ze stopniowo wzrastającym zaniepokojeniem, Javert wstał z łóżka i zajrzał do sąsiedniego pokoju. Trojaczków również nie było, a pomieszczenie stało puste, jakby nikt w nim nie mieszkał.
Javert wszedł do łazienki, stanął przed lustrem i w tym samym momencie uświadomił sobie, o co chodziło.
- To był tylko sen - powiedział, choć nie miał w zwyczaju wypowiadania swoich myśli na głos. - Całe szczęście.
Stojąc pod prysznicem zastanawiał się, jak to możliwe, że miał tak realistyczny sen. Rzadko kiedy śnił, a sytuacja w której po przebudzeniu miał problem z odróżnieniem marzeń sennych od rzeczywistości, nigdy wcześniej mu się nie przytrafiła. Postanowił jednak przestać o tym myśleć. Ubrał się i wyszedł do pracy.
Gdy zauważył małego czerwonego fiata, zaparkowanego tuż za znakiem zakazu, dokładnie tak, jak w jego śnie, po raz pierwszy w życiu postanowił zignorować naruszenie prawa i spokojnie poszedł dalej.


No cóż, to opowiadanie miało być znacznie dłuższe, ale gdzieś po drodze wena się zagubiła, więc uznałam, że lepiej przyspieszyć zakończenie, niż ciągnąć to na siłę.

czwartek, 15 maja 2014

Javert: część 5

Przez następny tydzień, Valerie kontaktowała się z Javertem, odwiedzała go lub dzwoniła. Gdy po siedmiu dniach próbowania zaproszenia go na randkę, zniknęła nagle, Javert poczuł się samotny. Nie była to dla niego nowość - był samotny od urodzenia. Teraz jednak to uczucie uświadomiło mu, że Valerie zabierała jego samotność, że przy niej czuł się całkiem inaczej. Nie wiedział, czy to dobra decyzja, ale postanowił do niej zadzwonić.
Spotkali się. Później kolejny raz. I znów.
Javert zaczął się zmieniać. Najpierw zawartość jego szafy. Nadal, gdy nie był w mundurze, chodził przede wszystkim w eleganckich koszulach, ale kupił kilka zwykłych koszulek z krótkim rękawem. Musiał przecież mieć co założyć, idąc z Valerie i częścią jej rodzeństwa do wesołego miasteczka. Później przestał obcinać włosy tak często jak do tej pory i pozwolił sobie na nieco mniej uporządkowaną fryzurę. Ale największą zmianą był uśmiech. Uśmiech, pojawiający się na jego twarzy z każdym dniem coraz częściej.
*
Kolejny awans nie przyszedł tak szybko. Mimo odsłużenia wymaganych trzech lat w stopniu aspiranta, Javert nie został od razu mianowany na starszego aspiranta. Praca przestała w jego życiu zajmować naczelne miejsce. Ważniejsza stała się rodzina. Rodzina, którą tworzył razem z Valerie i dziesięcioletnimi trojaczkami. Po pracy, zamiast polować na przechodzących na czerwonym świetle ludzi, chodził z dzieciakami na spacery, gotował obiady, bądź, na zmianę z pozostałą dwójką rodzeństwa Valerie, opiekował się jej ojcem, który od śmierci swojej żony musiał być pod ciągłą obserwacją. Po raz pierwszy w życiu mógł powiedzieć, że jest szczęśliwy. Przerażało go to. Nie wiedział, czy poradziłby sobie, gdyby miał teraz wszystko utracić. Przeżycie całego życia w samotności było łatwe - do czasu poznania alternatywy.
- Kiedy mnie znienawidzisz? - spytał pewnego wieczora, gdy trojaczki spały już w swoim pokoju, a on wraz z Valerie, leżeli na kanapie, oglądając przypadkowo wybrany film.
- Co ty za głupstwa wygadujesz - odpowiedziała. - Nigdy. Przecież cię kocham.
- I nie frustruje cię fakt, że nie zaspokajam twoich potrzeb? - Spojrzał na nią poważnym wzrokiem.
- Nigdy nie umniejszyłabym drugiej osoby do roli dżinna z lampy, spełniającego potrzeby fizjologiczne. A co do potrzeb emocjonalnych, leżenie na kanapie obok siebie w zupełności mi wystarcza - odparła i pocałowała go w policzek.
Następnego dnia Javert złożył wniosek o kredyt i zaczął szukać większego mieszkania.

wtorek, 29 kwietnia 2014

Javert: część 4.

Umówili się na kolację w lokalu, który zaproponowała Valerie. Javert nie znał takich miejsc. Jadanie na mieście uważał za niepotrzebny zbytek. Wolał ugotować sobie coś w domu - nie dość, że było to dużo tańsze, to jeszcze smakowało mu bardziej, niż coś przygotowanego przez człowieka, którego nawet nie znał.
Postanowił przyjść ubrany w mundur. Garnitur wydawał się mu zbyt elegancki, zwyczajne, codzienne ciuchy, mogłyby zostać odebrane jako lekceważenie... Mundur był odpowiedni. I dodawał autorytetu.
Mimo tego, że wyszedł z domu dużo wcześniej, niż powinien, gdy dotarł na miejsce, Valerie już na niego czekała.
- Mam nadzieję, że się nie spóźniłem - powiedział.
- Nie, to ja zawsze wolę przyjść przed czasem - odparła kobieta, uśmiechając się. - Chciał pan porozmawiać - zauważyła po chwili.
- Nie rozumiem, dlaczego tak ci zależy na kontaktowaniu się ze mną. Nie podejrzewam jednak, abym był ci do czegoś potrzebny. To znaczy, że szukasz przyjaźni lub miłości. A ponieważ przyjaźnie ludzie zazwyczaj nawiązują naturalnie, podejrzewam, nie wiem czy słusznie, że upatrzyłaś sobie we mnie kandydata na drugą połówkę. Powiem jedno: zły wybór.
- No cóż, ma pan rację co do moich intencji, ale rozumiem dlaczego tak usilnie przedstawia się pan w złym świetle - powiedziała. - Jest pan inteligentny, przystojny, do tego jest pan policjantem i to jednym z najlepszych. Nie rozumiem, czemu miałby pan być złym wyborem - uśmiechnęła się. - Poza tym, zacznijmy w końcu mówić sobie po imieniu.
Javert połowicznie zgodził się na jej propozycję - zgodził się mówić jej po imieniu i poprosił, aby ona zwracała się do niego po nazwisku, ale bez tytułowania go "panem aspirantem". Nie chciał, aby mówiła do niego po imieniu. Nie pamiętał, kiedy ostatnio ktokolwiek mówił do niego po imieniu. Było już zbyt chłodne i obce, zbyt nienależące do niego.
- Posiadam pewną cechę, która w tej sytuacji może się okazać moją wadą - zaczął wyjaśniać. Valerie jednak przerwała mu.
- Wiem, że jesteś służbistą i legalistą. Zdaję sobie sprawę z tego, że, gdybyśmy jechali razem samochodem i gdybym złamała jakikolwiek przepis, wyjąłbyś z kieszeni bloczek mandatowy i ukarałbyś mnie bezzwłocznie.
- To akurat uważam za zaletę - odrzekł, mając nieco zachmurzone spojrzenie. - Staram się wyjaśnić, że jestem aseksualny.
Po tych słowach zapadła cisza.
- Nie spodziewałam się - powiedziała Valerie, lekko zakłopotana. - Ale wszystko jest w porządku, nie wiem, czemu uważasz, ze mogłoby mi to przeszkadzać.
Javert oparł się łokciami na stoliku i pochylił się lekko do przodu.
- Teraz tak mówisz. Gdybyśmy mieli być razem, może przez trzy miesiące miałabyś takie nastawienie. Później zaczęłabyś się na mnie złościć, może nie całkiem świadomie, ale jednak. Po pół roku zostawiłabyś mnie, nie mogąc znieść ciągłej frustracji.
- Tak się oburzałeś, gdy mówiłam, co można wywnioskować, patrząc na ciebie, a teraz sam mnie podsumowałeś, nie mając żadnych przesłanek... - Kobieta zaśmiała się gorzko. - Trochę przykre. Nie znasz mnie na tyle, żeby wiedzieć, jak bym się zachowała.
- Znam ludzi - odparł. - Nie chciałem cię urazić, ale uwierz, byłoby dokładnie tak, jak powiedziałem.
- Nie wierzę. Nie wierzę i nie uwierzę. Będziesz musiał mi to udowodnić - powiedziała stanowczo, patrząc mu prosto w oczy.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Javert: część 3.

Wcześniej, nieco zaskoczony całą sytuacją, nie mógł przypomnieć sobie szczegółów dotyczących nagłego przejścia na emeryturę ojca Valerie. Teraz, gdy zastanowił się, przypomniał sobie, że siedem lat temu, tuż przed odejściem Blancharda, został wysłany na pogrzeb jego żony. Uświadomił sobie, że Blanchard został nagle sam z sześciorgiem dzieci, w tym trzema niemowlakami. Osiemnastoletnia wówczas Valerie musiała zapewne wydorośleć i zaopiekować się rodziną. Javert poczuł wobec niej coś w rodzaju lekkiego podziwu. Zapewne podziwiałby ją bardziej, gdyby pozytywne myślenie o ludziach nie przychodziło mu tak trudno. Wyjął z kieszeni karteczkę z numerem telefonu i przyjrzał się jej. Po chwili zdecydował, że nie zadzwoni do dziewczyny, ale, zamiast wyrzucić, schował karteczkę z powrotem do kieszeni.
Po trzech dniach od tego zdarzenia, Valerie stwierdziła, że Javert już nie zadzwoni. Wzięła więc sprawy w swoje ręce.
Javert, który większość swojego czasu pracy spędzał na patrolowaniu ulic, obecnie wykonywał jakąś papierkową robotę. Gdy Valerie usiadła po drugiej stronie biurka, na przeciwko niego, nawet nie podniósł wzroku.
- Witam, chciałabym zgłosić zaginięcie aspiranta Javerta - powiedziała. Dopiero teraz spojrzał na nią z nieukrywanym zdumieniem.
- Nie zaginąłem, jak widać - odparł szorstko.
- Nie zadzwonił pan, panie aspirancie. Logicznym było założyć, że pan zaginął - stwierdziła, uśmiechając się zuchwale. Javert oparł się na łokciach i nachylił lekko w jej kierunku.
- O co pani chodzi, panno Blanchard? - Prześwietlał ją spojrzeniem. - Dlaczego pani tu przyszła? Dlaczego pani tak zależy?
- Polubiłam pana, tak trudno to zrozumieć? - przewróciła oczami. - Pomyślałam, że moglibyśmy poznać się lepiej, wyskoczyć czasem na kawę, czy coś - stwierdziła.
- Nie mogła mnie pani polubić. Nie zna mnie pani. - Mówiąc to, odsunął się nieco i umieścił plecy na oparciu krzesła, zwiększając w ten sposób dystans pomiędzy nimi.
- Załóżmy, że znam się na ludziach i mam naprawdę dobrą intuicję. - Valerie nie ustępowała. Kilka lat bycia nieformalną głową rodziny nauczyło ją pomyślnego załatwiania wszystkich spraw. Prawie zawsze potrafiła postawić na swoim.
- No i co ta intuicja powiedziała pani o mnie? - spytał z lekceważeniem w głosie i złośliwym uśmiechem.
- Powiedziała mi, że jest pan bardzo inteligentnym, a do tego pracowitym człowiekiem. Kocha pan swoją pracę, ale niestety nikt nie kocha pana. Przydałby się panu ktoś, to by się panem zaopiekował, w sensie emocjonalnym, bo ze wszystkimi innymi dziedzinami życia radzi pan sobie doskonale. Niestety, nie jest pan szczęśliwy - stwierdziła, spuszczając wzrok.
- Szczęście to głupota. Odciąga ludzi od wypełniania obowiązków. Poza tym, to co pani powiedziała, pasuje prawie do każdego. Też mi intuicja. - Spojrzał na nią z wyższością. Ona tylko uśmiechnęła się smutno i powoli pokręciła głową. Po chwili powiedziała:
- Przecież pan sam nie wierzy w to, co mówi.
Wyszła.
Javert wyjął z kieszeni karteczkę w numerem jej telefonu. Długo się wahał, ale w końcu postanowił zadzwonić.
- Mam wrażenie, że powinienem pani coś wyjaśnić.

wtorek, 25 marca 2014

Javert: część 2.

Wyglądała na około dwadzieścia pięć lat. Długi, trochę za duży wiosenny płaszcz powiewał za nią, jak peleryna. Podbiegła szybko do swojego samochodu.
- Naprawdę przepraszam... - zaczęła, odgarniając z twarzy czarne loczki. Gdy już nie zasłaniały jej dużych, niebieskich oczu, przyjrzała się Javertowi. - Panie aspirancie - dodała, patrząc na jego mundur. Mężczyzna nie odzywał się, więc zaczęła się tłumaczyć. - Na parkingu nie było miejsca a musiałam zaprowadzić rodzeństwo do szkoły. Dwoje starszych wysadziłam pod liceum, ale pozostałą trójkę musiałam zaprowadzić tutaj - wskazała ręką na budynek szkoły. - To trojaczki, chodzą do pierwszej klasy. Nie mogłam ich puścić samych, za mali są - tłumaczyła, trochę zbyt emocjonalnie. - A jakbym pojechała na ten parking, który jest dalej, to by się spóźnili na lekcje. Proszę mi nie dawać mandatu, panie aspirancie.
- Dziecko... - zaczął Javert, mimo że nieznajoma nie była od niego dużo młodsza. Niestety, taki miał nieznośny zwyczaj umniejszania w pewien sposób osobom, które łamały prawo. - Daj mi swoje dokumenty. Dostaniesz mandat, to się oduczysz parkować tam, gdzie nie wolno - powiedział szorstko.
- Zapewniam pana, panie aspirancie, że już od dawna jestem pełnoletnia i życzyłabym sobie, aby zwracał się pan do mnie inaczej. - Mówiąc to, podeszła bliżej Javerta. Była od niego znacznie niższa, stanęła więc na niskim murku, aby spojrzeć mu prosto w oczy.
- Jak więc mam się zwracać? - spytał, nie będąc do końca świadomym, że zadając to pytanie, realizuje plan dziewczyny.
- Valerie. - Podała mu rękę. - Valerie Blanchard.
Uniosła nieznacznie głowę i spojrzała na Javerta z nieukrywaną wyższością, czekając na reakcję mężczyzny. On potrzebował chwili, aby uświadomić sobie, że stoi przed nim córka Juliusa Blancharda, byłego zastępcy Komendanta Głównego Policji. Miał przez chwilę wątpliwość, czy powinien dać mandat córce kogoś, kto był jego zwierzchnikiem. Przypomniał sobie jednak, że Blanchard siedem lat temu przerwał obiecującą karierę i odszedł nagle na emeryturę, co wyglądało, jakby miał coś na sumieniu.
- Proszę nie myśleć, panno Blanchard, że nazwisko może uchronić przed mandatem - powiedział, robiąc coś, czego nie robił do tej pory: uśmiechając się.
- Aspirancie, jest pan niezwykle niekulturalnym człowiekiem - stwierdziła z udawaną dezaprobatą. - Ja się panu przedstawiłam, a pan nadal pozostaje anonimowy, nie podoba mi się to.
- Nazywam się Javert - odparł. - Proszę mi dać dokumenty, muszę w końcu wypisać pani ten mandat.
Javert wręczył dziewczynie wypełniony druczek i dostał od niej zieloną karteczkę z numerem telefonu.
- Do zobaczenia, mam nadzieję - powiedziała Valerie, wsiadła do samochodu i odjechała. Javert włożył otrzymaną karteczkę do kieszeni, po czym spojrzał na zegarek. Valerie zabrała mu dużo czasu. Zaczął iść szybko, chcąc zdążyć do pracy. Zazwyczaj przychodził wcześniej, zgodnie z zasadą, że lepiej czekać godzinę, niż spóźnić się o minutę. Tego dnia nie udało mu się to. Wpadł na komisariat kilka minut za późno, z lekką zadyszką spowodowaną bardzo szybkim marszem. Nalał sobie zimnej wody z dystrybutora, usiadł za biurkiem i zaczął rozmyślać o tym, co się przed chwilą stało.

poniedziałek, 17 marca 2014

Javert: część 1.

Na początek małe wyjaśnienie. Tekst, który tu zamieszczam powstał jako fanfiction do Nędzników, ale biorąc pod uwagę, że dzieje się w czasach obecnych i że wszystkie informacje na temat policji dotyczą w rzeczywistości policji polskiej (gdyż o francuskiej nie udało mi się znaleźć zrozumiałych dla mnie informacji), okazuje się, że jedyną rzeczą, którą zaczerpnęłam z Nędzników jest główny bohater. Jest on jednak tutaj młodszy, niż w książce. Zastanawiałam się więc, czy nie zmienić po prostu jego nazwiska. Stwierdziłam jednak, że w świetle planowanego zakończenia, lepiej będzie, jeśli Javert pozostanie sobą.

Awans na aspiranta nie był dla Javerta zaskoczeniem. Po przesłużeniu trzech lat w stopniu młodszego aspiranta, czekał na nominację do wyższego stopnia i rzeczywiście, nastąpiła ona bardzo szybko. Nic dziwnego, miał zaskakująco dobre wyniki. Znany był z tego, że nawet będąc po służbie, zamiast odpoczywać, polował na niczego nieświadomych przechodniów, przekraczających jezdnię na czerwonym. Praca była jego życiem.
Współpracownicy, którzy awansowali razem z nim, świętowali sukces, on jednak wrócił do domu. Nie integrował się z nimi, nie czuł potrzeby zawierania przyjaźni. Przyjaźń mogła być kłopotliwa. Bo jak tu zgłosić nieuczciwe zachowanie współpracownika, z którym spędza się popołudnia i rozmawia o sporcie?
Wyciągnął listy ze skrzynki. Dwa rachunki, za prąd i za telefon, oraz nieco spóźniona kartka urodzinowa. Z więzienia. Od ojca. Wrzucił ją do kominka, nawet nie czytając życzeń. Włączył lampę, usiadł w fotelu i zaczął czytać książkę. Wyznaczył sobie listę dzieł literatury światowej, które wykształcony człowiek znać powinien i czytał je po kolei. Na ten dzień przypadła "Anna Karenina". Javert nie był zainteresowany ani miłością Anny do Aleksego, ani losami Lewina (który jednak wzbudzał w nim największą sympatię spośród wszystkich bohaterów). Nie lubił czytać. Literki przeskakiwały bądź pojawiały się w niewłaściwej kolejności, zapewne z powodu dysleksji, której jednak nikt nigdy nie zdiagnozował.
Gdy zauważył, że już trzeci raz zaczyna czytać tę samą stronę, odłożył książkę na solidny, mahoniowy regał, który kupił w komisie po wyjątkowo niskiej cenie. Mebel zapełniony był książkami, z których większość była jeszcze nieprzeczytana.
Javert zasnął szybko. Nigdy nie miał problemów ze snem. Rano, gdy zadzwonił budzik, wstał od razu. Już od dłuższego czasu budził się na kilka minut przed budzikiem i słysząc znajomy dźwięk po prostu schodził z łóżka i szedł do łazienki. Wchodził pod prysznic i puszczał ciepłą wodę z deszczownicy. Każdego ranka przypominał sobie, że wybranie właśnie tego typu zestawu prysznicowego było jedną z lepszych decyzji jakie podjął, przynajmniej w kwestii remontu mieszkania.
Gdy się tu wprowadził jedenaście lat temu, ściany były obdrapane, a stare, rozwalające się łóżko było jedynym meblem. Większość pieniędzy z pensji z pierwszych trzech miesięcy pracy zaoszczędził i przeznaczył na remont łazienki. Zerwał tapetę (której istnienia w łazience nie próbował nawet zrozumieć) i położył kafelki. Wyrzucił starą, rdzewiejącą wannę ze znacznymi ubytkami w emalii, po czym zainstalował prysznic z deszczownicą. Kolejna pensja została przeznaczona na pomalowanie ścian. Później kupił nową lodówkę. Ta, którą posiadał do tej pory, działała co prawda, jednak jej drzwi nie były w żaden sposób przymocowane i trzymały się jakoś na swoim miejscu tylko wtedy, gdy lodówka była zamknięta. Kominek pojawił się nieco później. Obecnie mieszał nadal w tym samym mieszkaniu - dwa pokoje, kuchnia, łazienka i malutki balkon. Sprawiało ono już całkiem inne wrażenie. Nie było przytulne, prędzej można by je określić surowym. Ściany w większym pokoju w kolorze przydymionego fioletu, metalowy wieszak, pikowany fotel, kilka drewnianych mebli - łóżko, szafa, stół, dwa krzesła - pomalowanych czarną bejcą i, wyróżniający się na tym tle, mahoniowy regał. Znajdujący się na przeciwko drzwi kominek bezskutecznie próbował ocieplić wizerunek pomieszczenia. Drugi pokój stał pusty. Wygląd mieszkania bez wątpienia pasował do osobowości Javerta.
Mężczyzna zjadł śniadanie, założył mundur, po czym wyszedł z domu. Mimo tego, że do pracy miał nieco ponad dwa kilometry, nigdy nie dojeżdżał autobusem ani, tym bardziej, samochodem. Lubił samotne spacery.
Ranek był nieco chłodny. Javert przyspieszył nieco kroku, aby nie zmarznąć. Powrót do domu po cieplejszą kurtkę nie wchodził w grę, w końcu była już wiosna i należało używać letniego munduru.
Uwagę mężczyzny przykuł nieprawidłowo zaparkowany samochód. Mały, czerwony fiat stał tuż za znakiem zakazu parkowania. Javert obszedł pojazd, nie rozumiejąc, jak ktoś mógł postąpić w tak lekceważący wobec prawa sposób.
Z pobliskiego budynku wybiegła młoda kobieta, wołając:
- Przepraszam! Już odjeżdżam!

sobota, 1 marca 2014

Dziecko dwóch światów - kilka słów wyjaśnienia.

Nie zamierzam pisać kolejnych odcinków. I mimo że nikt tego nie komentuje, zdecydowałam się na napisanie kilku słów wyjaśnienia, chociażby dla osób, które czytają, bądź dla osób, które znają mnie z jakiegoś innego bloga.
Ocena, jaką otrzymałam na Niebieskim Piórem uświadomiła mi, że ten mój twór jest dosyć bezsensowny. Miałam co prawa już wcześniej takie myśli, ale dopiero opinia innej osoby pomogła mi spojrzeć trochę bardziej obiektywnie.
Bardzo chciałam dokończyć „Dziecko dwóch światów”, nawet za bardzo. Pisałam, mimo tego, że mi się nie chciało. Pisałam, przyspieszając zdarzenia za bardzo. Wyszło mi przez to jakieś nieudolne streszczenie historii, jaką miałam w głowie. „Dziecko...” zaczęłam pisać po dosyć długiej przerwie. Wszystkie inne teksty znajdujące się na blogu napisałam dużo wcześniej. Kiedy zaczęłam pisać to opowiadanie, byłam szczęśliwa, że w końcu znów jestem w stanie wykonywać swoje hobby. Efekt okazał się marny, tak bywa. Obecnie pracuję nad czymś innym, mam nadzieję - lepszym. „Dziecko...” natomiast postanowiłam skasować.