niedziela, 6 kwietnia 2014

Javert: część 3.

Wcześniej, nieco zaskoczony całą sytuacją, nie mógł przypomnieć sobie szczegółów dotyczących nagłego przejścia na emeryturę ojca Valerie. Teraz, gdy zastanowił się, przypomniał sobie, że siedem lat temu, tuż przed odejściem Blancharda, został wysłany na pogrzeb jego żony. Uświadomił sobie, że Blanchard został nagle sam z sześciorgiem dzieci, w tym trzema niemowlakami. Osiemnastoletnia wówczas Valerie musiała zapewne wydorośleć i zaopiekować się rodziną. Javert poczuł wobec niej coś w rodzaju lekkiego podziwu. Zapewne podziwiałby ją bardziej, gdyby pozytywne myślenie o ludziach nie przychodziło mu tak trudno. Wyjął z kieszeni karteczkę z numerem telefonu i przyjrzał się jej. Po chwili zdecydował, że nie zadzwoni do dziewczyny, ale, zamiast wyrzucić, schował karteczkę z powrotem do kieszeni.
Po trzech dniach od tego zdarzenia, Valerie stwierdziła, że Javert już nie zadzwoni. Wzięła więc sprawy w swoje ręce.
Javert, który większość swojego czasu pracy spędzał na patrolowaniu ulic, obecnie wykonywał jakąś papierkową robotę. Gdy Valerie usiadła po drugiej stronie biurka, na przeciwko niego, nawet nie podniósł wzroku.
- Witam, chciałabym zgłosić zaginięcie aspiranta Javerta - powiedziała. Dopiero teraz spojrzał na nią z nieukrywanym zdumieniem.
- Nie zaginąłem, jak widać - odparł szorstko.
- Nie zadzwonił pan, panie aspirancie. Logicznym było założyć, że pan zaginął - stwierdziła, uśmiechając się zuchwale. Javert oparł się na łokciach i nachylił lekko w jej kierunku.
- O co pani chodzi, panno Blanchard? - Prześwietlał ją spojrzeniem. - Dlaczego pani tu przyszła? Dlaczego pani tak zależy?
- Polubiłam pana, tak trudno to zrozumieć? - przewróciła oczami. - Pomyślałam, że moglibyśmy poznać się lepiej, wyskoczyć czasem na kawę, czy coś - stwierdziła.
- Nie mogła mnie pani polubić. Nie zna mnie pani. - Mówiąc to, odsunął się nieco i umieścił plecy na oparciu krzesła, zwiększając w ten sposób dystans pomiędzy nimi.
- Załóżmy, że znam się na ludziach i mam naprawdę dobrą intuicję. - Valerie nie ustępowała. Kilka lat bycia nieformalną głową rodziny nauczyło ją pomyślnego załatwiania wszystkich spraw. Prawie zawsze potrafiła postawić na swoim.
- No i co ta intuicja powiedziała pani o mnie? - spytał z lekceważeniem w głosie i złośliwym uśmiechem.
- Powiedziała mi, że jest pan bardzo inteligentnym, a do tego pracowitym człowiekiem. Kocha pan swoją pracę, ale niestety nikt nie kocha pana. Przydałby się panu ktoś, to by się panem zaopiekował, w sensie emocjonalnym, bo ze wszystkimi innymi dziedzinami życia radzi pan sobie doskonale. Niestety, nie jest pan szczęśliwy - stwierdziła, spuszczając wzrok.
- Szczęście to głupota. Odciąga ludzi od wypełniania obowiązków. Poza tym, to co pani powiedziała, pasuje prawie do każdego. Też mi intuicja. - Spojrzał na nią z wyższością. Ona tylko uśmiechnęła się smutno i powoli pokręciła głową. Po chwili powiedziała:
- Przecież pan sam nie wierzy w to, co mówi.
Wyszła.
Javert wyjął z kieszeni karteczkę w numerem jej telefonu. Długo się wahał, ale w końcu postanowił zadzwonić.
- Mam wrażenie, że powinienem pani coś wyjaśnić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz