czwartek, 5 grudnia 2013

Rozmowa

Wyśledzenie mojego ojca nie było niczym ciężkim, biorąc pod uwagę moją pracę. Ciężka była niemal szesnastogodzinna podróż, którą musiałem odbyć, aby się z nim spotkać. Według moich danych, pracował na Uniwersytecie. Pierwszą myślą, jaka mi przyszła do głowy, było to, że zapewne jest kimś w rodzaju woźnego, jednak okazało się, że jest pracownikiem naukowym. W ciągu dziesięciu lat zdążył ogarnąć swoje życie, skończyć studia i zostać wykładowcą. Musiałem przyznać, ze to imponujące.
Imponujący był również Uniwersytet, do którego w końcu udało mi się dotrzeć.
- Przepraszam, czy wie pan, gdzie znajduje się doktor Davis? – spytałem, przyjaźnie wyglądającego, niebieskookiego mężczyznę. W obawie, że może mnie spławić, dyskretnie pokazałem mu swoją legitymację.
- Ekhm. Zaprowadzę pana – odparł. Dopiero po dziesięciu minutach trafiliśmy pod odpowiednią salę wykładową. Mężczyzna wszedł do środka.
- Leonard? – mówił cicho, ale i tak dobrze go słyszałem. – CIA do ciebie.
- Słucham? – człowiek, będący najprawdopodobniej moim ojcem, wydawał się nieco zaskoczony.
- Doktor Leonard Davis? – spytałem, po raz kolejny wyciągając moją legitymację. Wiedziałem, że nie powinienem jej używać w taki sposób, ale pokusa była zbyt duża.
- Tak, o co chodzi? – Już nie miałem wątpliwości, trafiłem właściwie, mężczyzna stojący przede mną był moim ojcem. Prawie nie zmienił się przez ostatnie dziesięć lat. Zaczął tylko porządnie się ubierać i powoli siwieć.
- Nie wiem, czy coś panu to mówi, ale nazywam się Nicholas Moore…
- To naprawdę ty? Matka w końcu poprosiła cię, żebyś się ze mną skontaktował? – wydawał się być niezwykle szczęśliwy. Takiej reakcji się nie spodziewałem.
- Jestem tu służbowo – skłamałem. – Zostałem poinformowany, że możesz udzielić interesujących mnie informacji. – Nie musiał wiedzieć, że jestem tylko pracownikiem Biura Badań i Rozwoju. Moja odpowiedź wyraźnie go zawiodła.
- Rozumiem, chociaż nie mam pojęcia, jakich informacji mógłbym ci udzielić.
- Najpierw dokończ swój wykład – westchnąłem. – Później pójdziemy w jakieś bardziej adekwatne do tej rozmowy miejsce… Zaczekaj, masz kontakt z mamą? – spytałem.
- Tak. Od niedawna.
*
Mieszkanie mojego ojca było niewielkie – dwa pokoje i kuchnia. Wszystko w ciepłej, beżowo-brązowej kolorystyce, solidne drewniane meble i odrobina niebieskich dodatków. Pamiętając, jakim człowiekiem był dziesięć lat temu, wyobrażałem sobie to miejsce całkiem inaczej. W mieszkaniu panował względny porządek, jednak udało mi się zauważyć rękaw żółtej bluzy, leżącej pod łóżkiem.
- To twoje? – spytałem, podnosząc ją.
- Nie, to… - Ojciec wydawał się być nieco zakłopotany. – To kogoś innego.
Odłożyłem bluzę na łóżko i usiadłem w fotelu. Gdy on usiadł w fotelu obok, wyciągnąłem notes.
- Możemy zaczynać?
- Jestem gotowy. Ale nadal nie mam pojęcia, jakich informacji mógłbym ci udzielić – odparł.
- Co wiesz o telepatii? – zacząłem. Gdy usłyszał pytanie, uśmiechnął się lekko.
- A co, planujecie drugi projekt MKULTRA? Jestem doktorem medycyny, a nie wróżką – westchnął. – Swoją drogą, nie wiem, dlaczego nie sprawdzasz swoich informatorów lepiej.
Brzmiał szczerze, więc uznałem, że mama sprytnie wmanewrowała mnie w spotkanie z ojcem, wiedząc, że gdyby mnie o to poprosiła, nie zgodziłbym się.
- Więc skończyłeś medycynę… Dlaczego wykładasz, a nie pracujesz w jakimś szpitalu, czy coś w tym rodzaju?
- Mniejsza odpowiedzialność – odparł, nalewając wodę do czajnika. – Nie zamierzasz chyba wracać do Fairfax o tej porze?
- Nie – spojrzałem na zegarek. – Nie miałbym już nawet jak wrócić.
- Masz gdzie przenocować? Mogę ci pościelić kanapę w drugim pokoju, jeśli chcesz – zaproponował.
- Mam pokój w motelu – skłamałem. Nie miałem ochoty zostawać u ojca. – Poza tym, osoba, która zostawiła tu bluzę, zapewne po nią wróci – uśmiechnąłem się.
- Mam taką nadzieję – powiedział cicho. – Ale na herbatę chyba możesz zostać?
Nie miałem ochoty zostawać. Nie miałem ochoty rozmawiać z ojcem. Przez dziesięć lat zmienił się tak bardzo, aż niemal nie mogłem w to uwierzyć. A może pamięć mnie zawodziła? Może pamiętałem tylko wybrane wydarzenia, przedstawiające ojca w negatywnym świetle? Może w taki sposób moja podświadomość chroniła mnie przed poczuciem jego utraty? A może to wszystko wpływ mamy? To było zbyt trudne, by o tym myśleć.
- Mogę – odpowiedziałem. Nie miałem  ochoty zostawać, ale jeszcze bardziej nie miałem ochoty iść na dworzec autobusowy i czekać tam do rana.
- To opowiedz mi, co tam u mamy – poprosił.
- Mówiłeś, że jesteś z nią w kontakcie – odparłem.
- Przecież wiesz, że to co mama mówi, a to jest naprawdę, nie zawsze się pokrywa – westchnął.
- Wiem… - przytaknąłem. – Jest całkiem dobrze, chyba. Niedawno zmieniła psychiatrę tylko dlatego, że jej lekarka podobno głosowała na Demokratów – przewróciłem oczami.
- To jeszcze nic – zaśmiał się. – Jak byłeś mały, zmieniła pracę, bo nie mogła znieść tego, jak ubiera się jej szef.

piątek, 13 września 2013

Lodówka

Bezlitosny dźwięk budzika wyrwał mnie ze snu. Źle było wstawać po dwóch godzinach snu, ale do pracy nie pójść nie mogłem. Milion razy obiecywałem sobie, że w tygodniu będę się kładł o normalnej porze, niestety ciągle coś okazywało się ważniejsze. Po kilku minutach walki z siłą grawitacji łóżka usiadłem, nadal jednak opatulając się kołdrą. Obok leżała ognistowłosa dziewczyna. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Nie znałem jednak jej wieku, podobnie jak jej imienia. W końcu wstałem i poszedłem do łazienki. Po szybkim prysznicu wypiłem gorzką, gorącą herbatę i ubrałem się. Prześlicznej nieznajomej zostawiłem kartkę mówiącą, aby zamknęła mieszkanie, a klucze wrzuciła do skrzynki pocztowej, gdy będzie wychodzić. Barbarzyństwem byłoby budzić ją tylko dlatego, że muszę iść do pracy.
Wywlokłem się z mieszkania i udałem się do garażu. Uznałem, że najlepszym wyborem będzie czarne Audi R8, jeden z moich ulubionych samochodów. Niestety, policji nie podobało się, gdy jeździłem na motocyklu bez kasku i w nieodpowiednim stroju, więc z takich przyjemności korzystałem tylko od czasu do czasu.
Wszedłem do budynku o majestatycznym wyglądzie. Mimo że nie spóźniłem się, większość pracowników była już na miejscu, zajęta swoimi zadaniami.
- Richard, dobrze cię widzieć - powiedziała Margaret, urocza blondynka. - Mamy już wyniki testów.
Przejrzałem grubą teczkę. Niestety, testy nie wypadły tak dobrze, jak się tego spodziewałem.
- Powiedz temu, jak mu tam... Temu szalonemu wynalazcy, że chcę go widzieć w moim biurze. Natychmiast.
Usiadłem za biurkiem i nalałem sobie coli do szklanki. Po chwili młody mężczyzna wszedł.
- Słuchaj... - na szczęście miał plakietkę z imieniem. - Słuchaj, Jake. Wiem, że lubisz wybuchy i inne efektowne akcje, ale postaraj się wymyślić coś, co trafi w cel, a nie pięć metrów obok, ok? Twój projekt jest bardzo twórczy, jednak wolałbym mieć coś nieco bardziej skutecznego.
- Dobrze, jeszcze dzisiaj wprowadzę poprawki.
- Świetnie. Zabieraj się do roboty - uśmiechnąłem się i wziąłem łyk napoju.
Po pracy wróciłem prosto do mojego mieszkania. Drugi komplet kluczy znajdował się w skrzynce. Może i ryzykowałem, zostawiając obce kobiety w moim mieszkaniu, ale wszystkie pieniądze miałem na koncie w banku, a laptop miał takie zabezpieczenia, że nikt poza mną nie mógłby go nawet włączyć, nie mówiąc już o wyciągnięciu jakichś informacji. A przecież drobna dziewczyna nie wyniesie mi z domu telewizora czy lodówki.
Ściągnąłem marynarkę i rozluźniłem krawat. Jedyne czego mi brakowało do szczęścia, to dobra muzyka i piwo. Włączyłem więc wieżę i poszedłem do lodówki. Ku mojemu zaskoczeniu, było w niej jedzenie i karteczka, pewnie od pięknej nieznajomej. "Chciałam zrobić sobie śniadanie - pisała, - ale w lodówce było tylko piwo i kiełbasa. Więc zrobiłam zakupy." Na końcu napisała jeszcze swój numer telefonu. Odłożyłem kartkę na półkę i usiadłem w fotelu.
Dziś już się stąd nie ruszę, obiecałem sobie.

środa, 11 września 2013

...

Abigail najwyraźniej nie była mistrzynią w posługiwaniu się sprzętem elektronicznym. Wystarczyła chwila, aby jej tablet powrócił do życia.
- Dziękuję – powiedziała i uśmiechnęła się uroczo, ale nie wyrażała chęci do rozmowy, więc wróciłem do swoich zajęć. Do sklepu oczywiście musiałem iść dwa razy, bo po co komu listy zakupów? Wchodząc do domu po zakończeniu drugiej wycieczki, usłyszałem głos mamy.
- Zrób mi, proszę, kawę, synku.
- Jasne, mamo. Dostałem pracę – poinformowałem. – Być może tym razem wytrzymam dłużej niż ostatnio. Zapowiada się na bardziej różnorodne zajęcia.
- Znów jakaś firma informatyczna? – spytała. Zawahałem się chwilę przed udzieleniem odpowiedzi. W końcu wypowiedziałem słowo potwierdzenia i poszedłem do kuchni, aby zrobić mamie kawę, a sobie herbatę.
Gry komputerowe i herbata, moje dwie największe miłości. Oczywiście, w ciągu dwudziestu lat mojego życia pojawiały się też inne, jakże różne od tych dwóch, miłości. Wszystkie jednak miały cechę wspólną. Nigdy nie wychodziły poza sferę ukradkowych spojrzeń, niewinnych uśmiechów, wyobrażeń. Wszystkie były platoniczne, przede wszystkim ze względu na moje obawy przed byciem odrzuconym i wyśmianym. Kilka razy, gdy zamierzałem zadziałać, prześladowała mnie wizja, w której poprzez niewłaściwą interpretację zachowania drugiej osoby wystawiam się na publiczne ośmieszenie. Z tej perspektywy wyobrażenia były lepsze, gdyż były wyłącznie moje. Zależały tylko ode mnie i nikt poza mną nie mógł ich zobaczyć.
Przyniosłem mamie kawę. Usiadłem naprzeciwko niej ze swoim czerwonym kubkiem w dłoni. Unosił się z niego przyjemny aromat herbaty o smaku brzoskwini i mango.
- Co sądzisz o Abigail? – spytała nagle mama. Posłałem jej badawcze spojrzenie. – Bo jak dla mnie, wygląda na bardzo miłą i inteligentną dziewczynę.
- Owszem, jest miła i inteligentna – odpowiedziałem z lekkim zaniepokojeniem. Nie wiedziałem, dokąd ta rozmowa zmierza.
- A do tego jest naprawdę ładna. Powinieneś się nią… zainteresować.
Pod wpływem jej słów zakrztusiłem się herbatą.
- Mówiłem ci chyba, że masz przestać mnie swatać – powiedziałem z nieukrywaną złością i, trzymając kubek z herbatą w dłoni, wyszedłem na spacer.
Może gdyby moje miłości nie pozostały w strefie wyobrażeń, dziś mama nie starałaby się tak rozpaczliwie znaleźć mi kogoś.

wtorek, 10 września 2013

Napisy

To  był jeden z tych zwyczajnych dni, o których zapomina się, do czasu gdy ktoś spyta o ostatni raz kiedy jadło się naleśniki lub gdy późniejsze wydarzenia uświadamiają, że ów dzień w rzeczywistości był jednak istotny. Kwietniowe słońce stopiło śnieg, odkrywając chodniki. Długa zima dobiegała końca.
Jak co dzień, Magda wyszła z samego rana z domu, aby kupić coś na śniadanie. Przekraczając niewidzialną granicę pomiędzy osiedlem a główną drogą, zauważyła na chodniku napis. „Uważaj na Aśkę” – głosił. Zdziwiło ją nieco, że zamiast użyć obraźliwego określenia, ktoś zdecydował nabazgrać na chodniku dziwaczne, niesprecyzowane ostrzeżenie. Nie zastanawiając się jednak nad przesłaniem tego zdania, zajęła się swoimi sprawami.
Zapomniałaby o tym dniu całkowicie, gdyby nie zadzwonił do niej jej chłopak, informujący, że poznał poprzedniego dnia Aśkę z sąsiedniej miejscowości. Od razu zażyczyła sobie, by ją z nową znajomą zapoznał. Swój nieznośny impuls kontrolowania bliskich ludzi trzymała na wodzy tylko dzięki temu, że miała numery telefonu wszystkich znajomych Adama i dzwoniła do nich, gdy nie mogła skontaktować się ze swoim chłopakiem.
Nie chciała wyrabiać sobie negatywnego wrażenia spowodowanego głupimi słowami napisanymi na chodniku, jednak nie mogła nic poradzić na to, że znienawidziła Aśkę, gdy tylko ją poznała. Pełna, księżycowa wręcz twarz, krzywy nos i to spojrzenie pełne wyższości nie podobały jej się. Mimo że to było niemożliwe, aby napis na chodniku ostrzegał właśnie ją przed właśnie tą osobą, rozumiała, dlaczego powinna uważać. Każde słowo, każdy ruch, a nawet każdy oddech nowej znajomej mówił jej, że Aśka pragnie zdobyć Adama. Magda nie zamierzała pozostać bierna. Przekonała swojego chłopaka, aby przestał kontaktować się z koleżanką, a gdy ona nie zaprzestała narzucania się, postanowiła załatwić sprawę osobiście. Nie bez przyczyny miała opinię osoby szalonej, gotowej zrobić niemal wszystko, aby tylko osiągnąć cel.
Kilka tygodni później, gdy postanowiła pójść na spacer w nowe miejsce, spostrzegła na chodniku kolejny napis, „i Jowitę”. Dopiero gdy wróciła do domu, a rodzice uświadomili jej, że niebawem odwiedzi ich bardzo daleka kuzynka, Jowita, zrozumiała, że jest to dalsza część ostrzeżenia. W jej umyśle zrodziła się myśl, że może ten napis był adresowany do niej, jednak szybko odrzuciła ją, jako coś niedorzecznego.
Jowita była całkiem miła i ciężko było jej cokolwiek zarzucić, jednak Magda nie mogła pozbyć się niejasnego poczucia niepokoju. Nieco absurdalnym wydawał jej się fakt, że jej poważni i rozsądni na ogół rodzice zdecydowali się przyjąć do domu praktycznie obcą osobę, której nigdy wcześniej nie widzieli, twierdzącą, że jest jakąś tam daleką rodziną. Myślała, że takie rzeczy zdarzają się tylko w tych oderwanych od rzeczywistości programach telewizyjnych. Gdy domniemana kuzynka wyszła na chwilę, zostawiając torebkę w mieszkaniu, Magda przeszukała jej rzeczy i dowiedziała się, że Jowita tak naprawdę ma na imię Karolina i jest zwykłą oszustką.
Dwa zbiegi okoliczności to było dla Magdy zbyt wiele. Wyciągnęła mapę miasta i zaznaczyła na niej miejsca, w których zobaczyła napisy. Pociągnęła pomiędzy linię i przedłużyła ją do granic mapy. Zapakowała mapę do plecaka, wraz z aparatem fotograficznym i butelką wody. Podeszła do pierwszego znalezionego napisu, a następnie zaczęła iść po linii wyznaczonej na mapie, w kierunku przeszłości. Chciała sprawdzić, czy znajdzie napisy dotyczące wydarzeń z przeszłości. Nie musiała czekać długo. „Fizyka ssie” powiedział chodnik i Magda przypomniała sobie dwa miesiące spędzone w klasie matematyczno-fizycznej, zanim jeszcze przepisała się do klasy matematyczno-informatycznej. Musiała jednak iść dalej, aby potwierdzić swoją hipotezę. Przecież te słowa mógł napisać gimnazjalista rozczarowany oceną niedostateczną. Trochę dalej dziewczyna znalazła napis „Robert jest zły”. Robert był jej pierwszym chłopakiem, wzdrygnęła się na myśl o nim. Stwierdziła, że ten, kto tworzy te napisy, ma rację i poszła dalej.
Ta wycieczka przypomniała jej o wszystkich błędach, jakie do tej pory popełniła. Została ostrzeżona przed złodziejami i przed zbyt nieostrożną jazdą na nartach – nie zdążyła tylko przeczytać ostrzeżenia na czas. Uczucie, jakie jej towarzyszyło, gdy odkrywała kolejne napisy, było mieszanką ekscytacji, niedowierzania i przerażenia. Ale, jak na razie, dopiero przypominała sobie przeszłość. Czekało na nią jeszcze poznanie przyszłości.
Magda wróciła się do punktu wyjścia i zaczęła iść po wyznaczonej linii, tym razem w innym kierunku. Każdy napotkany napis fotografowała. W końcu udało jej się dojść do końca tej linii, a gdy wróciła, była odmieniona. Ciężko pozostać takim samym, poznawszy przyszłość. Jej dalsze życie upływało spokojnie – skończyła studia, wyszła za Adama, urodziła trójkę dzieci, wydała dosyć znaczącą dla świata nauki publikację. Wróciła z wakacji na dzień przed zamachem terrorystycznym, przeprowadzonym nieopodal miejsca jej wypoczynku, opróżniła piwnicę tuż przed powodzią… Ludzie mówili, że ma niebywałe szczęście, ona jednak nie potrafiła się już uśmiechać. Każdy dzień był dla niej tylko retrospekcją, wspomnieniem.
Postanowiła zawalczyć z przyszłością. Kupiła mały domek, spakowała rzeczy swoje i swojej rodziny i oznajmiła najbliższym, że nadszedł czas na przeprowadzkę. Ani Adamowi, ani dzieciom nie podobał się ten pomysł, ale wiedzieli, że Magda nie zna słowa „nie” i nawet, jeśli odmówią, ona w jakiś sposób postawi na swoim.
Magda w końcu poczuła się wolna. Zrobiła coś, czego nie przewidziała osoba pisząca na chodniku. Oszukała przyszłość. To sprawiło, że znów zaczęła cieszyć się życiem. Adam był zachwycony, gdyż odzyskał dawną Magdę, tę, którą pokochał. Dzieci były pozytywnie zaskoczone. To nie trwało jednak długo. Magda wpadła pod samochód miesiąc po przeprowadzce. Spełniła ostatnią przepowiednię. „To miało stać się za dziesięć lat” – myślała, gdy  jej puls słabnął. Gdyby ten wypadek miał miejsce przed przeprowadzką, uznałaby go za największe możliwe błogosławieństwo. Teraz, jednak, po miesiącu normalnego życia, nie chciała odchodzić.
Głos mówiący: „Przepraszam” był ostatnim, co słyszała. I nie wiedziała, czy mówi to kierowca samochodu, czy osoba, która pisała na chodniku.