Wyglądała na około dwadzieścia pięć lat. Długi, trochę za duży wiosenny
płaszcz powiewał za nią, jak peleryna. Podbiegła szybko do swojego
samochodu.
- Naprawdę przepraszam... - zaczęła, odgarniając z twarzy czarne loczki. Gdy już nie zasłaniały jej dużych, niebieskich oczu, przyjrzała się Javertowi. - Panie aspirancie - dodała, patrząc na jego mundur. Mężczyzna nie odzywał się, więc zaczęła się tłumaczyć. - Na parkingu nie było miejsca a musiałam zaprowadzić rodzeństwo do szkoły. Dwoje starszych wysadziłam pod liceum, ale pozostałą trójkę musiałam zaprowadzić tutaj - wskazała ręką na budynek szkoły. - To trojaczki, chodzą do pierwszej klasy. Nie mogłam ich puścić samych, za mali są - tłumaczyła, trochę zbyt emocjonalnie. - A jakbym pojechała na ten parking, który jest dalej, to by się spóźnili na lekcje. Proszę mi nie dawać mandatu, panie aspirancie.
- Dziecko... - zaczął Javert, mimo że nieznajoma nie była od niego dużo młodsza. Niestety, taki miał nieznośny zwyczaj umniejszania w pewien sposób osobom, które łamały prawo. - Daj mi swoje dokumenty. Dostaniesz mandat, to się oduczysz parkować tam, gdzie nie wolno - powiedział szorstko.
- Zapewniam pana, panie aspirancie, że już od dawna jestem pełnoletnia i życzyłabym sobie, aby zwracał się pan do mnie inaczej. - Mówiąc to, podeszła bliżej Javerta. Była od niego znacznie niższa, stanęła więc na niskim murku, aby spojrzeć mu prosto w oczy.
- Jak więc mam się zwracać? - spytał, nie będąc do końca świadomym, że zadając to pytanie, realizuje plan dziewczyny.
- Valerie. - Podała mu rękę. - Valerie Blanchard.
Uniosła nieznacznie głowę i spojrzała na Javerta z nieukrywaną wyższością, czekając na reakcję mężczyzny. On potrzebował chwili, aby uświadomić sobie, że stoi przed nim córka Juliusa Blancharda, byłego zastępcy Komendanta Głównego Policji. Miał przez chwilę wątpliwość, czy powinien dać mandat córce kogoś, kto był jego zwierzchnikiem. Przypomniał sobie jednak, że Blanchard siedem lat temu przerwał obiecującą karierę i odszedł nagle na emeryturę, co wyglądało, jakby miał coś na sumieniu.
- Proszę nie myśleć, panno Blanchard, że nazwisko może uchronić przed mandatem - powiedział, robiąc coś, czego nie robił do tej pory: uśmiechając się.
- Aspirancie, jest pan niezwykle niekulturalnym człowiekiem - stwierdziła z udawaną dezaprobatą. - Ja się panu przedstawiłam, a pan nadal pozostaje anonimowy, nie podoba mi się to.
- Nazywam się Javert - odparł. - Proszę mi dać dokumenty, muszę w końcu wypisać pani ten mandat.
Javert wręczył dziewczynie wypełniony druczek i dostał od niej zieloną karteczkę z numerem telefonu.
- Do zobaczenia, mam nadzieję - powiedziała Valerie, wsiadła do samochodu i odjechała. Javert włożył otrzymaną karteczkę do kieszeni, po czym spojrzał na zegarek. Valerie zabrała mu dużo czasu. Zaczął iść szybko, chcąc zdążyć do pracy. Zazwyczaj przychodził wcześniej, zgodnie z zasadą, że lepiej czekać godzinę, niż spóźnić się o minutę. Tego dnia nie udało mu się to. Wpadł na komisariat kilka minut za późno, z lekką zadyszką spowodowaną bardzo szybkim marszem. Nalał sobie zimnej wody z dystrybutora, usiadł za biurkiem i zaczął rozmyślać o tym, co się przed chwilą stało.
- Naprawdę przepraszam... - zaczęła, odgarniając z twarzy czarne loczki. Gdy już nie zasłaniały jej dużych, niebieskich oczu, przyjrzała się Javertowi. - Panie aspirancie - dodała, patrząc na jego mundur. Mężczyzna nie odzywał się, więc zaczęła się tłumaczyć. - Na parkingu nie było miejsca a musiałam zaprowadzić rodzeństwo do szkoły. Dwoje starszych wysadziłam pod liceum, ale pozostałą trójkę musiałam zaprowadzić tutaj - wskazała ręką na budynek szkoły. - To trojaczki, chodzą do pierwszej klasy. Nie mogłam ich puścić samych, za mali są - tłumaczyła, trochę zbyt emocjonalnie. - A jakbym pojechała na ten parking, który jest dalej, to by się spóźnili na lekcje. Proszę mi nie dawać mandatu, panie aspirancie.
- Dziecko... - zaczął Javert, mimo że nieznajoma nie była od niego dużo młodsza. Niestety, taki miał nieznośny zwyczaj umniejszania w pewien sposób osobom, które łamały prawo. - Daj mi swoje dokumenty. Dostaniesz mandat, to się oduczysz parkować tam, gdzie nie wolno - powiedział szorstko.
- Zapewniam pana, panie aspirancie, że już od dawna jestem pełnoletnia i życzyłabym sobie, aby zwracał się pan do mnie inaczej. - Mówiąc to, podeszła bliżej Javerta. Była od niego znacznie niższa, stanęła więc na niskim murku, aby spojrzeć mu prosto w oczy.
- Jak więc mam się zwracać? - spytał, nie będąc do końca świadomym, że zadając to pytanie, realizuje plan dziewczyny.
- Valerie. - Podała mu rękę. - Valerie Blanchard.
Uniosła nieznacznie głowę i spojrzała na Javerta z nieukrywaną wyższością, czekając na reakcję mężczyzny. On potrzebował chwili, aby uświadomić sobie, że stoi przed nim córka Juliusa Blancharda, byłego zastępcy Komendanta Głównego Policji. Miał przez chwilę wątpliwość, czy powinien dać mandat córce kogoś, kto był jego zwierzchnikiem. Przypomniał sobie jednak, że Blanchard siedem lat temu przerwał obiecującą karierę i odszedł nagle na emeryturę, co wyglądało, jakby miał coś na sumieniu.
- Proszę nie myśleć, panno Blanchard, że nazwisko może uchronić przed mandatem - powiedział, robiąc coś, czego nie robił do tej pory: uśmiechając się.
- Aspirancie, jest pan niezwykle niekulturalnym człowiekiem - stwierdziła z udawaną dezaprobatą. - Ja się panu przedstawiłam, a pan nadal pozostaje anonimowy, nie podoba mi się to.
- Nazywam się Javert - odparł. - Proszę mi dać dokumenty, muszę w końcu wypisać pani ten mandat.
Javert wręczył dziewczynie wypełniony druczek i dostał od niej zieloną karteczkę z numerem telefonu.
- Do zobaczenia, mam nadzieję - powiedziała Valerie, wsiadła do samochodu i odjechała. Javert włożył otrzymaną karteczkę do kieszeni, po czym spojrzał na zegarek. Valerie zabrała mu dużo czasu. Zaczął iść szybko, chcąc zdążyć do pracy. Zazwyczaj przychodził wcześniej, zgodnie z zasadą, że lepiej czekać godzinę, niż spóźnić się o minutę. Tego dnia nie udało mu się to. Wpadł na komisariat kilka minut za późno, z lekką zadyszką spowodowaną bardzo szybkim marszem. Nalał sobie zimnej wody z dystrybutora, usiadł za biurkiem i zaczął rozmyślać o tym, co się przed chwilą stało.